Pierwsza rozmowa z Wilmą Salas, nową zawodniczką Chemika Police.
- Podobno oferta Chemika nie była jedyną z klubów w Europie?
- Miałam kilka ciekawych propozycji, ale ta z Polic wydała mi się najatrakcyjniejsza. Od kilku lat słyszałam o tym zespole, zrobiłam mały wywiad środowiskowy, wypytałam i dostałam pozytywne odpowiedzi. Chemik walczy o mistrzostwa, a mnie one napędzają.
- Miniony sezon w lidze włoskiej oceniasz pozytywnie?
- Mam mieszane uczucia. Późno dołączyłam do drużyny. Wcześniej miałam trochę kłopotów w Turcji. Kiedy udało się je rozwiązać, siatkarki Cuneo były już zgraną ekipą, w którą musiałam się wpasować. Wszystko działo się w przyspieszonym tempie, dlatego nie zawsze było łatwo. Z drugiej strony, okres przyspieszonej adaptacji na pewno wiele mnie nauczył. Jako zespół pokazaliśmy się z dobrej strony, wielokrotnie sprawialiśmy niespodzianki. Być może nie byliśmy ekipą na medal, choć na pewno nie jedna siatkarka miała na niego chrapkę.
- Obraziłoby cie określenie „siatkarka siłowa”?
- Większość ludzi słysząc „Salas” myśli atak, ponieważ statystyki z przeszłości prowadzą w stronę takich wniosków. Będąc młodszą siatkarką faktycznie większość mojej gry kręciła się wokół ataku, ale z czasem udoskonalałam inne elementy i moim zdaniem jestem teraz siatkarką wszechstronniejszą. Rozmawiałam z trenerem, wiem, czego od siebie oczekujemy, dlatego nie mogę doczekać się nowego sezonu.
- Dlaczego po trudnym sezonie we Włoszech – zamiast wakacji – wybrałaś dalszą grę?
- Dostałam ofertę gry na Filipinach. Na razie idzie nam bardzo dobrze, wygrywamy mecze, jestem najlepiej punktującą rozgrywek – jest dobrze. Nie występuję w reprezentacji, więc gra w barwach Petro Gaz Angel pozwala mi na podtrzymanie formy. Nie lubię wychodzić z rytmu.
- Wyjazd do Polski to kolejny punkt na twojej liście „nowe miejsca do życia”?
- Poświęciłam siatkówce 19 lat. Kilka sezonów grałam w rodzimej lidze, jednak ponad 6 lat temu zdecydowałam się wyjechać. Zostawiłam rodzinę i od tego czasu praktycznie zawsze jestem w podróży. Kilka lat żyłam w Turcji, poznałam przyjaciół, którzy byli ze mną prawie codziennie. Przyszedł jednak moment, w którym musiałam zmienić otoczenie. To chyba wpisane w nasz zawód. Dzięki temu, że mam męża, który podróżuje razem ze mną, rozłąkę z rodziną znoszę zdecydowanie łatwiej.