Stare czasy vs. Obecne czasy [WYWIAD]

23.03.2018

Stare czasy w siatkówce dały Polsce siatkarki, które zdobywały medale na arenie międzynarodowej. W Chemiku wspomniane czasy pamiętają Izabela Bełcik i Katarzyna Gajgał-Anioł.

- Rozmawiałem kiedyś z Aleksandrą Jagieło. Opowiadała anegdotę, że teraz mamy czasy pięknie obrandowanych autokarów, a kiedyś na mecze jeździło się starym Iveco z torbą na kolanach. 

Katarzyna Gajgał-Anioł: Jeździłyśmy tak na początku kariery w Bielsku. W Iveco nie było miejsca, więc jak czekała nas długa podróż, to wysiadałyśmy poskręcane. Kiedyś poszłyśmy do szefostwa zapytać, czy nie dałoby radę załatwić jakiegoś autokaru. W odpowiedzi usłyszałyśmy, że kontraktu na jeżdżenie autokarem nie podpisywaliśmy. 

- Krótko!

K.G.A.: Tak, nie było dyskusji. Pamiętam kiedyś jechałyśmy do Włoch na sparingi, to za nami była przyczepka z bagażami. Iveco miało bagażnik, ale co tam mogło wejść, jakaś apteczka i inne drobiazgi. Nie było miejsca na walizki!

Izabela Bełcik: Ale jakie walizki!?

- Widzicie, wychodzi wasze całe doświadczenie, bo antycypujecie kolejne pytanie. Od kilku sezonów mamy obrandowane walizki na kółkach, każda indywidualnie podpisana numerem z koszulki. W czym woziłyście sprzęt kiedyś?

I.B.: Dostawałyśmy sprzęt, była torba na wyjazdy i dresy meczowe. O kurtkach czy dresach do chodzenia nie było mowy. Miałyśmy dwie koszulki treningowe do zajęć przedmeczowych, a w pozostałe dni trenowało się w tym, co się miało w szafie. 

- Torby wyjazdowe były takie przekładane przez ramię, jak do siłowni?

I.B.: Tak! Jak Misia była wykręcona po Iveco w jedną stronę, to później przełożyła sobie torbę na drugą i się wyprostowała. 

- Sport w obecnych czasach poszedł w profesjonalną stronę. Mamy bogatą suplementację, często spersonalizowaną pod potrzeby indywidualne. Kiedyś suplementacja istniała?

K.G.A.: Izostar! Był Izostar! Wybierano dyżurne, one rozrabiały Izostar w dużych baniakach i tak wyglądała suplementacja. 

I.B.: Później weszły jakieś białka po siłowni, ale to nie we wszystkich klubach i nie w tzw. „starych czasach”, tylko kilka lat później. 

K.G.A. Ale ten Izostar to do końca życia będę pamiętać. Grejpfrutowy, pomarańczowy. Dwa smaki, na wypasie. 

- Aktualnie do obowiązków sztabu szkoleniowego należy rozłożenia siatki przed treningiem, przygotowanie sprzętu itd. Wy przychodzicie na gotowe. Kiedyś też tak było?

I.B.: Różnie. Czasem sztab się tym zajmował, a czasem trener wymagał tego od zawodniczek. W SMS to siatkarki zawsze rozkładały siatkę. 

K.G.A.: Każda siatkarka musiała umieć rozłożyć siatkę. 

I.B.: Trener ewentualnie poprawił napięcie i zaczynałyśmy trening. Teraz zawodniczki rzadko rozwieszają siatkę, chyba że w grupach młodzieżowych. Jestem zdania, że każda siatkarka powinna umieć rozłożyć siatkę. 

- A fizjoterapeuci? Teraz jesteście "torturowane" bańkami, specjalistycznymi terapiami, igłami. 

K.G.A.: Byli fizjoterapeuci, ale ich praca opierała się na masażach, nie na terapiach. W szkole jako terapie miałyśmy ultradźwięki, pola magnetyczne i lasery. Sport w tej kwestii poszedł bardzo do przodu, a my dzięki temu możemy dłużej grać. Kiedyś kończyło się kariery w wieku 33-34 lat. Dziś jeśli ktoś miałby dużo zacięcia, to może naprawdę długo pograć. 

- Masażysta to wtedy, jak coś bolało, czy prewencyjnie po każdym treningu?

I.B.: Przeważnie jak coś bolało. Chociaż w niektórych klubach było to bardzo ładnie rozpisane. Każda zawodniczka miała zaplanowany masaż na wybrany dzień tygodnia. Kiedyś też nie pracowało się prewencyjnie w taki sposób, jak choćby teraz podczas przygotowań. Nie było gum, bosu itd. Zamiast tego miałyśmy materace, przeskoki, grę na piasku. Trzeba było się ratować w inny sposób. 

- Zróbmy skok na prawdziwie głęboką wodę, cofnijmy się do czasów SMS. Czy to było miejsce, w którym byłyście skoszarowane i zamknięte na wszystkie możliwe spusty? W głowach jedynie siatkówka i kartkówka?

K.G.A.: Nasz trener trzymał dyscyplinę. Nie mogłyśmy jakby... no nic nie mogłyśmy! Miałyśmy 2 treningi dziennie plus szkołę. Jeśli były jakieś 2-3 godziny wolne, to trener kazał spędzać je w pokoju na odpoczynku. Nie było wyjść do miasta czy innych takich, a jeśli się przydarzyły, to musiałyśmy się ze wszystkiego wytłumaczyć. Poza tym nie było internetu, smartfonów i komputerów. Jesteśmy tym rocznikiem, który na dole miał wspólny telewizor. Później w pokoju miała Asia Staniucha, dziękujemy jej serdecznie!

I.B. Później ja też miałam!

K.G.A.: Jeden telewizor nam nawet wybuchł, chyba od nadmiernego użytkowania. Był jeden telefon, do którego zawsze były gigantyczne kolejki. Dwie pralki na 20 dziewczyn, też trzeba było zaklepywać. Mistrzem była Marta Solipiwko, która zawsze zaklepywała pralkę jako pierwsza. W SMS była niesamowita dyscyplina, moja mama śmiała się, że mamy gorzej od Urszulanek. To na pewno zahartowało nas na przyszłość. Dzięki temu nie boimy się ciężkiej pracy, dobrze radzimy sobie psychicznie z wieloma problemami. Z drugiej strony lekko nam nie było. W wieku 15 lat wyjechałyśmy z domów rodzinnych i nie do końca wiedziałyśmy, o co w tym wszystkim chodzi. 

- A gdybyś mogła cofnąć czas i coś zmienić, to sprawiłabyś, żeby zasady były trochę mniej restrykcyjne?

I. B.: Siedzimy tutaj, w najlepszym klubie w Polsce i cieszymy się z gry w siatkówkę. Z mojego punktu widzenia ostre zasady na pewno się sprawdziły, miały sens. Czy to, że ani razu nie uciekłyśmy na imprezę jest błędem? Nie wiem, bo tam nie byłam (śmiech). Zahartowanie w młodszym wieku jest dobre, bo w późniejszych latach, przychodząc do klubu, jeśli trafi się trener „na luzie”, to przyjemnie będzie poczuć ulgę i trochę swobody. Z kolei w drugą stronę, zacząć na luźno i zostać postawionym do pionu, jest zdecydowani trudniej. 

- Jakub Bednaruk powiedział, że za starych czasów schabowy z kapustą przed meczem to był klasyk. Nie funkcjonowało pojęcie diety?

K.G.A.: W trakcie wyjazdów otrzymywałyśmy określoną ilość pieniędzy na obiad. Kombinowałyśmy, żeby każda wzięła to, co chce i zmieściła się w cenie. Robiłyśmy też wspólne kolacje. Dostawałyśmy wielkie kosze z jedzeniem, jedna smarowała chleb, druga kroiła pomidorki itd. To było dopiero! Co do samej diety, to chyba nikt wtedy nie miał świadomości żywieniowej. Nikt się nie zastanawiał, że jak zje schabowego przed meczem, to może być mu ciężko. Jadło się i grało, taka jest prawda. Dziś jak zjadłabym schabowego przed meczem, to sama myśl by mnie chyba zabiła, nawet jak bym nie czuła się ciężko. 

I.B.: Odnośnie jedzenia pamiętam, że później starano się wprowadzać odpowiednią dietę. Sprowadzało się to do tego, że na talerzu lądowała pierś z kurczaka, strasznie sucha, do tego ryż biały i czasem trafiły się warzywa na parze. Przez wiele lat było to moje znienawidzone danie, na które nie mogłam patrzeć. 

- Treningi? Nie chodzi mi o sposób ich prowadzenia, a o dostępne pomoce treningowe, jak stendy, taśmy, maszyny do zagrywek itd. 

K.G.A.: Na pewno była ściana, o którą musiałyśmy odbijać. Te wszystkie nowości przyszły do nas, bo siatkówka inaczej wygląda. Jak zaczynałyśmy grać, to punkt zdobywało się przy własnej zagrywce. Ostatnio się pytałam Stefi, czy kiedykolwiek grała w ten sposób, to zrobiła wielkie oczy i nie wiedziała, o czym mówię. Uważam, że stare czasy były lepsze pod tym względem, że kształciły wszechstronne siatkarki. Teraz każda ma przypisaną pozycję. Środkowa ma umieć zaatakować, blokować, zagrywać i coś tam obronić. My uczyłyśmy się grać na każdej pozycji.

- Czyli teraz gdybyś miała zagrać na ataku, to nie byłoby problemu?

K.G.A.:Nie zrobiłabym wstydu! Dziś wydaje mi się, że w z powodu trenowania na jednej pozycji, dziewczynę ustawi się z innej strony, to patrzy jakby nie wiedziała, co się dzieje. Uważam to za minus, chyba powinniśmy się trochę szerzej szkolić. 

I.B.: Poza tym kiedyś zawodniczki dużo pomagały w treningu. Nie było 5 trenerów, którzy nabijają w obronie, kiwają, plasują. Był trener główny i asystent, więc wiele ćwiczeń wykonywać musiały same siatkarki. Jakieś kiwki, zagrywki itd. Nie było takich profesjonalnych boksów jak teraz, ale były krzesełka, ławeczki. Czasem coś się przewróciło, ktoś się poobijał i tyle. Daliśmy radę. 

- Czytałem kiedyś wywiad z Małgorzatą Glinką-Mogentale, że pierwsze pieniądze w profesjonalnym sporcie dla młodej dziewczyny to były grosze. Żeby zarobić, trzeba było grać na bardzo wysokim poziomie, a najlepiej to wyjechać za granicę. Jak wyglądał wasz start w seniorskiej siatkówce?

K.G.A.: Pierwszy kontrakt podpisała moja mama, ja jeszcze nie byłam pełnoletnia. Nie wiem, czy to były duże pieniądze, bo nie miałam porównania. Dla mnie, dla młodej zawodniczki, to jakbym złapała pana Boga za nogi. Mama miała tego świadomość i zdecydowała, że dostanę część pensji, a resztę zablokuje mi na specjalnym koncie. Miałam kartę z limitem, którego nie mogłam przekroczyć. Pamiętam, że nie wyszło już przy pierwszym miesiącu. Moim marzeniem był discman, którego kupiłam za pierwsze zarobione pieniądze. Potem musiałam opłacić mieszkanie i rachunki, niestety zabrakło mi pieniędzy. Twierdziłam, że dam rade o suchym chlebie do końca miesiąca, byle mieć ten discman. Mama jednak zlitowała się nad dzieckiem i przesłała mi więcej pieniędzy. Na tamten czas były to dla mnie bardzo duże pieniądze. Myślę, że teraz to byłyby śmieszne zarobki. Młode dziewczyny na pewno zarabiają dużo więcej. 

I.B.: Pierwszy kontrakt i pierwsze pieniądze zarabiane na pasji. Normalna polska rodzina patrzyła na to w ten sposób: „O Boże dziecko, zarabiasz miesięcznie więcej ode mnie”. Wtedy był taki system, że na początku zarabiało się trochę mniej, a później więcej. Kwota całościowa nie dzieliła się równo. Podobnie jak Misia, chciałam odkładać pieniądze, ale realia sprawiły, że zarobiłam jakieś 500 złotych, bo klub trochę nam zalegał, więc musiałam dzwonić do mamy i prosić o pomoc. 

- To co, które czasy lepsze?

I.B.: Na pewno teraz jest bardziej komfortowo. Uważam, że jeśli obecnie zawodniczka trafi do dobrego klubu i będzie trenował z odpowiednimi ludźmi, którzy będą w stanie utrzymać dyscyplinę, to też możemy mieć bardzo dobre siatkarki odnoszące sukcesy. 

K.G.A.: Możemy jednie gdybać, czy gdyby kiedyś było tak, jak teraz, to co by się wydarzyło. Teraz na pewno mamy większe możliwości, aby podnosić umiejętności. Treningi jednak są podobne. Ileś razy trzeba odbić, żeby później umieć odbijać. 

I.B. Dzisiaj na pewno jest większa możliwość podpatrywania najlepszych zawodników. Pamiętasz swój pierwszy mecz w telewizji, który obejrzałaś? Jak byłaś młodsza, to nie było możliwości podpatrywania najlepszych. Nie mogłaś powiedzieć, że chcesz grać tak, jak ten siatkarz czy ta siatkarka. Kilka razy z SMS pojechałyśmy obejrzeć mecze z wysokości trybun i to tyle. 

K.G.A.: Pamiętam, jak pierwszy raz na żywo zobaczyłyśmy Gośkę Glinkę. To był szok! Chociaż najciekawsze wspomnienia mam chyba z własnym debiutem w meczu telewizyjnym. Grałyśmy z Danterem Poznań, wygrałyśmy pierwsze dwa mecze u nich. W Bielsku trzecie spotkanie. Przyjechaliśmy pod halę, a tu tłum ludzi. Bębny, krzyczą. Weszłyśmy do środka, przywitały nas dwa wielkie reflektory, telewizja. Danter spakował nas 3:0, godzina i do domu. Dzień później już było lepiej, mniej zwracałyśmy uwagę na okoliczności telewizyjne i udało się wygrać.