Iryna Trushkina: Mama uszyła mi nakolanniki

9.04.2020

Rozmowa z Iryną Trushkiną, środkową Grupa Azoty Chemika Police. 

- Trudno jest uprawiać sport na Ukrainie?

- To zależy, jak wszędzie. Jest sporo biednych miejsc, gdzie nie ma pieniędzy na uprawianie sportu. Szczególnie dyscyplin, które wiążą się w większymi wydatkami.

- Jak było w twoim przypadku?

- Pochodzę z biednej rodziny. Nie mieliśmy dużo kasy, często nie wystarczało nawet na jedzenie. Wydatki związane z siatkówką nie były duże, sprowadzały się do biletów na autobus. Grałam w zwyczajnych trampkach, potem mama uszyła mi nakolanniki. Na start przygody z siatkówką jakoś wystarczało, ale łatwo nie było. 

- Teraz jesteś wulkanem energii, reagujesz ekspresyjnie, jesteś osobą emocjonalną. Zawsze taka byłaś?

- Raczej nie. Ze mną był problem, ponieważ miałam swoje zdanie i wyrażałam je niezależnie od okoliczności. Jeśli uważałam, że można by coś zrobić inaczej, mówiłam to na głos. Nawet jeśli dotyczyło to osób starszych, jak choćby trenerów. To rodziło problemy.

- Stawiałaś się?

- W domu nauczono mnie, żeby wyrażać swoje opinię, więc to robiłam. Być może czasem wypadało lepiej wyczuć moment (śmiech). Teraz jak myślę o czasach dzieciństwa, to więcej mam wspomnień z trzymania się na uboczu niż bycia w centrum uwagi. 

- Chyba nie taki obraz ciebie w latach dziecięcych można wyobrazić sobie po tym, jaka jesteś dziś. 

- Być może, ale póki treningi były indywidualne, skupiały się na podstawach, odbiciach, to wszystko było łatwe. Potem zaczęłyśmy grać w inne gry, nawet nie związane z siatkówką. Dziewczyny były dużo bardziej agresywne ode mnie, chciały wygrać, rywalizowały. Ja zupełnie tego nie czułam, zaczęłam trzymać dystans. Byłam zawstydzona. 

- Kiedy nastąpił przeskok od zabawy w siatkówkę w poważne trenowanie?

- Poszłam do szkoły sportowej, miałyśmy treningi praktycznie codziennie. Na Ukrainie lekcje ma się parami. Zawsze dwie matematyki, dwie biologie. Kiedy dzień składał się z dwóch par, to nie było problemu. Ale jeśli z czterech, to kończyłyśmy szkołę o 16:25, a o 17 zaczynałyśmy trening na drugim końcu miasta. Biegłyśmy na autobus, jechałyśmy w pośpiechu, wbiegałyśmy do hali, a trener na to: „Co tak późno?”. Śmieszne czasy. 

- Przez wiele lat grałaś na Ukrainie, aż przyszedł moment wyjazdu z kraju. Za siatkówką. To był najtrudniejszy moment w twojej karierze?

- Nie, zupełnie nie. Nie jestem osobą przywiązującą się do konkretnych miejsc. Moim miejscem jest to, w którym mam rodzinę. Odnajdę się praktycznie wszędzie, byle mieć najbliższych. Był taki czas, że wyjechałam bez rodziny, wróciłam po kilku miesiącach, a moje dziecko nie do końca pamiętało, kim jestem. To był najtrudniejszy moment w karierze i do dziś wspominam go z żalem. 

- Trudno było wrócić do sportu po przerwie macierzyńskiej?

- Nie miałam z tym problemu. Dostałam spokojnie rozpisany plan, stopniowo wykonywałam coraz trudniejsze ćwiczenia i bardzo szybko wróciłam do pełni dyspozycji. Wydaje mi się jednak, że przyszło mi to łatwiej, ponieważ byłam w ciąży będąc dość młodą dziewczyną. Rozmawiałam z zawodniczkami, które decydowały się na dziecko w starszym wieku i wtedy powrót może być bardzo trudny. Ja zupełnie nie wspominam czasu „po macierzyństwie” jako trudny. 

- Polska to dobry kraj do życia dla ludzi z Ukrainy? 

- Nie mogę narzekać. Z drugiej strony nie jestem wykładnikiem, bo tak jak wspominałam, dla mnie samo miejsce nie jest aż tak ważne. Na pewno zaskoczyła mnie pogoda. Myślałam, że będzie podobnie jak u nas, a jest dużo więcej pochmurnych, chłodnych dni. Wstajesz rano, a za oknem pada. Miło, kiedy możesz spędzić dzień pod kocem, pić herbatę i śledzić spływające krople po oknie. Trochę trudniej, jak wstajesz, masz ten gorszy dzień, z gorszą motywacją, idziesz do samochodu, a tam deszcz i przygnębiająca atmosfera, a ty masz wejść do hali i rzucać się po parkiecie. Kilka razy miałam z tym problem, ale dałam radę. 

- Różnimy się jako ludzie?

- Nie wiem? Kogo ja poznałam? Oprócz ludzi z drużyny, to najdłużej rozmawiałam z paniami z Biedronki i kawiarni. Wnioski mogłabym wyciągać na podstawie koleżanek z zespołu, z którymi miałam okazję trochę poprzebywać. Jednak trudno wyciągać wnioski o całej nacji na podstawie kilkunastu osób. 

- A gdybym cię o to poprosił?

- To powiedziałabym, że jesteście fajnymi ludźmi. Tylko dość zamkniętymi. Jestem przyzwyczajona do okazywania emocji, jak się śmieję, to się śmieję, jak jestem zła, to po mnie widać. Wy jesteście zdecydowanie bardziej stonowani. Poznałam trochę ludzi z Rosji, trochę z Turcji, czyli krajów, w których grałam. Polacy chyba są najbardziej zachowawczy. Podobało mi się bardzo, że zmienia się to na parkiecie. Na boisku do samego początku wszystko funkcjonowało tak, jak powinno. Wspierałyśmy się, byłyśmy drużyną. Nie zawsze udaje się ją zbudować, w tym sezonie się udało. 

- Jak spędza się czas pandemii w jednoosobowej izolacji? 

- Doszłam do wniosku, że muszę opracować plan działania, taki schemat, który pozwoli mi normalnie funkcjonować. Teraz czas na to, później na tamto. Rano śniadanie, zakupy, potem trening, przerwa na serial, potem spacer, przerwa na książkę, nauka polskiego. Zachowanie planu pomagało mi skupiać się na rzeczach do zrobienia, a nie na fakcie, że jestem sama. Rozwiązanie sprawdziło się naprawdę dobrze. Trochę zazdrościłam dziewczynom, które spędzały ten czas z mężami i chłopakami, bo to taki drugi miesiąc miodowy (śmiech). Dałam jednak radę, jakoś poszło.