Chiaka Ogbogu: Niekobiece na parkiecie

23.01.2019

Chiaka Ogbogu, środkowa Chemika Police, w rozmowie, w której siatkówka to temat poboczny. 

- Uważasz, że kobiety w sporcie są niedoceniane?

- Tak!

- Dlaczego?

- Jest duża różnica w traktowaniu sportów żeńskich i męskich. Bierze się to na pewno z przeszłości. W Ameryce kobiety w dużej mierze były zdominowane przez mężczyzn, więc efekty wielu lat takiego stanu są widoczne choćby w świecie sportu. 

- Pierwszy argument, jaki zazwyczaj jest przytaczany, to że sport kobiecy jest po prostu mniej ciekawy. 

- To kwestia podejścia. Swego czasu dużym problemem był fakt, że kobiety na parkiecie przestają zachowywać się w kobiecy sposób. Radość, agresja, fizyczność, nie powinny być utożsamiane z delikatnością kobiecą, która jest najważniejszą cechą „słabszej płci”. Musiało minąć sporo czasu, aby kobieta mogła ryknąć na parkiecie po zdobyciu ważnego punktu. Poza tym mężczyźni grają w koszykówkę czy piłkę nożną znaczenie dłużej, mieli więcej czasu na rozwinięcie nie tylko samego sportu, ale i otoczki wokół niego. Marketing, profesjonalizm, media. Dobrym przykładem nierówności jest piłka nożna w Stanach. Kobiety zdobywają puchary, medale. Wygrywają ważne imprezy, są po prostu świetne. Mężczyźni z kolei nie odnoszą żadnych sukcesów, a jest o nich 10 razy głośniej. Różnice można zauważyć też w bardziej prozaicznych kwestiach, choćby w finansach. Jak wygląda to w Polsce np. w siatkówce?

- Jeśli chodzi o siatkówkę, to raczej różnice nie są drastyczne, kobiety potrafiły nawet zarabiać więcej od mężczyzn. 

- To świetnie, jesteście dobrym przykładem. Jednak w wielu dyscyplinach różnica pomiędzy wynagrodzeniem kobiet i mężczyzn jest tak duża, że aż trudno w nią uwierzyć. 

- Doświadczyłaś kiedyś problemów związanych z rasizmem?

- Miejsce, w którym się wychowywałam, było dość zróżnicowane rasowo, dlatego problem rasizmu w zasadzie nie istniał. Jestem jednak świadoma, że problem powstaje, gdy przebywa się w miejscach, które nie są tak zróżnicowane, a  ciemny kolor skóry jest czymś wyjątkowym. Nie miałam konkretnej sytuacji, jedynie czasem byłam w stanie wyczuć, że ktoś trzyma mnie na dystans z powodu koloru skóry. Nie mówił tego wprost, ale ja po prostu wiedziałam. 

- A twoje koleżanki?

- Tak, znam kilka historii. Nie mówię konkretnie o Polsce, tylko o Europie. Mam wiele znajomych, które grają w różnych krajach europejskich i wiem, że czasem przytrafiały im się trudne sytuacje.  

- Co byś zrobiła na ich miejscu?

- Zależy. Jeśli ktoś zagrażałby mojemu życiu lub zdrowiu, to na pewno bym się przestraszyła. Jednak jeśli skończyłoby się na werbalnym zaczepianiu, to najprawdopodobniej bym się nie przejęła. 

- Zaczepki miałabyś gdzieś?

- To za dużo powiedziane, bo nie rozumiem, jak kolor skóry może być powodem do ataku na kogoś. Z drugiej strony, świata nie zbawię, więc jeśli ktoś rzuci w moją stronę wyzwisko, to zapewne je zignoruję. 

- Trudno jest odnaleźć się ludziom ze Stanów w Europie?

- Ja dość łatwo się przyzwyczajam. Potrzebuję kilku podstawowych rzeczy do funkcjonowania i szybko się adaptuję. Mam to po ojcu.

- No na pewno nie po mamie! Twoja mama była z nami w trakcie pierwszego wyjazdu i chyba nie było jej łatwo. 

- Mama jest zupełnym przeciwieństwem taty. Potrzebuje kilku dni, a nawet tygodni, żeby poczuć się w jakimś miejscu dobrze. Przyjechała do Polski, miała problemy z jet lagiem, bardzo dużo się działo. Byliśmy w Szczecinie, potem wyjechaliśmy na turniej, chyba za dużo wrażeń. 

- Twoi rodzice pochodzą z Nigerii. Czy temat korzeni rodzinnych jest dla ciebie interesujący?

- Jasne. Ostatni raz w Nigerii byłam mając 13 lat, potem zaczęła się siatkówka i nie było okazji. Nigeria jest bardzo żywym miejscem, cały czas coś się dzieje. Mam tam dziadków od strony taty i członków rodziny od strony mamy. 

- Rodzice opowiadali ci o życiu w Nigerii?

- Nie forsowali swojej kultury, ani mi, ani młodszym braciom. Po prostu w luźny sposób opowiadali i kiedy widzieli, że nas to ciekawi, opowiadali dalej. Niewielu Amerykanów ma korzenie w takim miejscu. Niewielu ma szansę poznać kulturę zupełnie inną od własnej. 

- Wracając do wątku życia Amerykanów w Europie, to na Twitterze napisałaś, że zbierasz anegdoty na książkę. Pierwsza historia dotyczyła samochodu we Włoszech. Opowiadaj. 

- Kiedy grałam w lidze włoskiej, wracając z treningu zepsuło mi się auto. Nie wiedziałam, co robić, zadzwoniłam do cioci, która mieszka we Włoszech. Chwilę później jedna z rodzin zjechała samochodem na pobocze, żeby mi pomóc, ale nie umiała mówić po angielsku. Moja ciocia porozmawiała z nimi przez telefon, potem wytłumaczyła mi, że odwiozą mnie do domu, ale wcześniej muszą odebrać córkę z przyjęcia urodzinowego. Okazało się, że przyjęcie wypełnione było 13-latkami, które zaczynają grać w siatkówkę i często bywają na meczach mojego zespołu. Kiedy przyjechałam, stałam się największą urodzinową niespodzianką, wszyscy chcieli zrobić sobie ze mną zdjęcie. 

- Opowiadaj dalej. 

- Innym razem byłam w Stambule. W Turcji gra wiele koleżanek, więc wieczorem, po treningu, spotkałyśmy się w mieście na wspólną kolację. Skończyłyśmy jeść, zamówiłyśmy taksówkę, koleżanki odwiozły mnie pod hotel i pojechały dalej. Weszłam do lobby, zaczęłam się rozglądać i coś mi nie pasowało. Po chwili zorientowałam się, że to nie mój hotel. Musiałam dzwonić do koleżanek, żeby wróciły po mnie i odwiozły do właściwego. Nie wiem, jakim cudem żadna z nas nie poznała, że to niewłaściwy hotel, ale cóż, przynajmniej jest co wspominać. 

- Pewnie sporo zabawnych sytuacji wynika z bariery językowej?

- Czasem tak. Kiedyś byłam w Biedronce na zakupach. Chciałam zapłacić kartą – nie działa. Dałam drugą kartę – nie działa. Pełna taśma zakupów, bo wróciłyśmy z meczu wyjazdowego i w lodówce pusto. Jeden z pracowników powiedział, że obok jest bankomat. Poszłam, minęło kilka minut, wypłaciłam gotówkę. Ku mojemu zaskoczeniu, zrobiła się długa kolejka i przywitały mnie piorunujące spojrzenia klientów, którzy przez moją wpadkę z kartą i problemy komunikacyjne musieli czekać w kolejce. Swoją drogą, to dość dziwne. W Stanach zgarnęliby zakupy na bok i obsługiwali resztę klientów, a w Biedronce czekali na moją zapłatę. 

- Dokopałem się do wywiadów z tobą za czasów koledżu. W jednym z nich przeczytałem, że miałaś sezon przerwy, w którym odpuściłaś siatkówkę. Dlaczego?

- W trakcie koledżu nikt nie ma gwarancji, że uda się zrobić karierę w sporcie. Dlatego przez jeden sezon zdecydowałam się skupić mocniej na szkole. Kilka miesięcy nie grałam w zespole, mniej trenowałam.

- Trener nie miał do ciebie pretensji?

- Raczej nie, starał się mnie wspierać. To tylko jeden sezon, czyli w praktyce 4-5 miesięcy, bo rozgrywki uczelniane są krótsze. Miał świadomość, że jeśli załatwię sprawy pozasportowe, to w kolejnym sezonie będę mogła być skupiona na siatkówce i wyjdzie mi to na dobre. 

- Podobno do dziś jesteś rekordzistką uczelni w Teksasie pod względem ilości punktowych bloków. 

- Tak, jeszcze nikt mnie nie przebił! Cieszę się, na co dzień śledzę poczynania uczelni w mediach społecznościowych.

- Często używasz mediów społecznościowych?

- Chyba nie jest ze mną źle, nie daję się zwariować. Mam kontakt z rodziną i znajomymi, czasem sprawdzam profile sportowców i polityków, których życie mnie interesuje.

- Facebook, Instagram, Twitter?

- Dla mnie Twitter jest najciekawszy. Najwięcej się z niego dowiaduję. Instagram jest okej, ale tylko czasem go przeglądam. Najmniej używam Faceooka.

- Dlaczego?

- Kojarzy mi się z dalekimi ciotkami, w podeszłym wieku, które założyły Facebook, żeby poczuć nowoczesność (śmiech).

- Myślisz, że prowadzenie mediów społecznościowych przez sportowców jest ryzykowne?

- Zależy od tego, jak je prowadzisz. Jeszcze za czasów uczelni w Stanach miałyśmy kursy z odpowiedniego użytkowania mediów społecznościowych. Choćby o wrzucaniu zdjęć z alkoholem, albo np. o przebywaniu w barach w bluzie z logo uczelni. Niby podstawy, ale niejednokrotnie czytałam o wpadkach sportowców, którzy podstaw nie przestrzegali. Umieścili w internecie coś, czego nie powinni, a potem był problem.